O psie tułaczuPiękny dom, przestronny koszyk.
Ktoś pogłaszcze, ktoś podnosi,
Dobre słowo szepnie w uszko
Lub przykryje mnie poduszką
Taką miękką i z delfinem...
„Ach, mnie przytul jeszcze chwilę!”
Takie mam wspomnienia z domu.
Mamę miałem ja rasową
I rodzeństwo bardzo liczne.
Każdy wołał: „Jakie śliczne!”
Lecz nas wkrótce rozdzielili
Ludzie trochę mniej już mili.
W innym domu trochę byłem.
Z dziećmi świetnie się bawiłem.
Lecz nie trwała długo bajka
I beztroska, i sielanka.
Coraz mniej je obchodziłem...
Mówiąc wprost – się im znudziłem.
Gdy nastało ciepłe lato
To mnie „mama” razem z „tatą”
W długi spacer gdzieś zabrali
I do drzewa przywiązali.
W obcym miejscu sam zostałem.
Porzucony tam skomlałem.
Ktoś mi wreszcie przeciął sznurek,
Chleba rzucił: „masz, jedz Burek!”.
Ktoś nade mną się zlitował.
Ach, jak suchy chleb smakował!
Chciałem pójść z nim razem drogą...
Lecz nie było już nikogo.
Dokąd ja się udać miałem?
Moje futro, kiedyś białe,
Teraz w błocie zabrudzone.
Zaczął żem iść w jedną stronę
Pełen wiary i nadziei,
Że się los mój jeszcze zmieni.
Więc pobiegłem szukać ludzi;
Kogoś, kto się mną nie znudzi.
Ale ci mnie przeganiali,
Przeklinali lub kopali
Gdy chodziłem alejami:
„Nie plączże się pod nogami!”
Tam zza drugiej strony drogi
Taki zapach czułem błogi,
Więc się szybko tam udałem...
Pisk... I czymś w swój łeb dostałem.
„Zjeżdżaj, kurwa, kundlu, z drogi!”
Krzyczał ktoś straszliwie srogi.
Przetrąconą jedną łapę
Mam i ledwo, ledwo człapię.
Może teraz ktoś współczuje
I się mną zaopiekuje?
Lecz mnie z dala omijają
I uwagi nie zwracają.
Nagle nowa jest nadzieja:
Na spacerze, bo niedziela,
Pewna para z wózkiem idzie.
Swoją szansę tutaj widzę.
Dziecko ręce swe podnosi,
Śmiechem do mnie się zanosi.
Wskoczyłem mu na kolana.
Buźka, widzę, roześmiana.
„Pewnie wezmą mnie ze sobą...”
Ach, poczułem się znów błogo.
Lecz po chwili krzyk się zaczął:
„Spieprzaj mi stąd psie-tułaczu!”
Znów mnie z dala omijają,
Znowu na mnie przeklinają.
Tułam się więc po ulicy
Bez kagańca i bez smyczy.
Czy mnie wreszcie ktoś przygarnie?
Czy ja skończę już tak marnie?
Za swą dobroć i oddanie
To dostaję tęgie lanie.
Choć rasowy, wychowany,
To już teraz nie lubiany.
A ja pragnę tylko duchem,
By podrapał ktoś za uchem.
I o cieple marzę skrycie.
A mu w zamian oddam życie!
Kluki, 13.04.2009 r. |