Słuchając wiadomości, ale także po prostu obserwując otaczający, całkiem bliski świat... A po prostu chciałem przytoczyć - tak beż żadnego komentarza - krótką (choć wcale nie płytką) opowieść pewnego "psiaka". Gdy byłem jeszcze kundelkiem, to nie żyło mi się najlepiej. Ale nie chcę przywoływać złych wspomnień. Powiem tylko, że gdy tylko nadarzyła się okazja, to uciekłem w wielki świat. Tak, taki mały jeszcze psiak w ten duży świat. Nie wiedziałem, co mnie czeka, ale okazało się, że wcale nie jest taki straszny, jak mi się z początku wydawał. Dużo ludzi uśmiechało się do mnie, głaskało mnie... I tylko unikać trzeba było tych co mnie gonili za wszelką cenę. Ale to nie przeszkadzało mi zachwycać się, poznawać i korzystać z wolności. Miałem wrażenie, że im dłużej byłem, tym piękniejsze stawało się całe otoczenie wokół mnie, tym bardziej przyjaznych ludzi spotykałem na swej pieskiej drodze. I choć bezpański, to powoli zaczynałem zapominać o tym, czym jest samotność i zagubienie. Szybko uczyłem się życia. Zdarzały się drobne wpadki, rany, cierpienia, lecz kolejne doświadczenia prowadziły do coraz lepszego świata. I właśnie to spowodowało, że pewnego razu stwierdziłem, że jednak mieć swojego Pana, to jest coś. No nie wiem, tak jakoś mnie naszła taka myśl, takie poczucie. Szukałem wśród mijanych stóp takich, których właściciel mnie przygarnie. Wielu niestety tylko głaskało, a jak chciałem iść za nimi, to odpędzali. Oj nie, zabawką do głaskania ja nie będę! Ale długie szukanie mnie męczyło. Postanowiłem więc pewnego dnia, że muszę wybrać. I choć pewności nie miałem do końca, to jednak siła przywiązania i strach przed tym, że można trafić gorzej sprawiły, że ktoś wreszcie mnie przygarnął pod swój dach. Ach, takim szczęśliwym psiakiem być! Nowe życie podobało mi się coraz bardziej. Długie, wspólne spacery, nawet mogłem w łóżku spać! No i ta miłość od Pana! Opiekował się mną, jak chyba nikt inny by nie umiał... Zresztą, nie chciałem już nawet tego sprawdzać. Dostawałem jeść, pić, byłem czyściutki i w ogóle - nie to co życie włóczęgi. Pan był bardzo dobry. Zabrał mnie do weterynarza, który zbadał. No i podobno jeszcze coś fajnego zrobił, ale nie pamiętam co - takie trudne słowo, a w ogóle to niewiele pamiętam, bo mi się tam tak dobrze spało. Po jakimś czasie, wyobraźcie sobie, dostałem w prezencie przepiękną obrożę! Ach, byłem taki dumny z niej i tak się cieszyłem z prezentu. Ale to był dopiero początek. Już niedługo do tej obroży dostałem także smycz! Ach, jaki byłem szczęśliwy, że ktoś obdarza mnie taką troską. Piękna smycz, na której mój Pan mnie zawsze wyprowadzał. Wprost przepełniała mnie duma. Co prawda już nie mogłem sobie biegać tak, jak wcześniej, ale przecież ja uwielbiam być przy moim właścicielu! Co tam teraz inne psiaki czy inni ludzie - ja stałem się kimś! Nie potrzebuję już nawet zbliżać się do nich, nie potrzebuję ich głaskania, towarzystwa. Ja jestem szczęśliwy z moim Panem. Ostatnio Pan mi obiecał, że kupi mi kaganiec, jak tylko przywyknę do obroży i smyczy. Już się nie mogę doczekać, jaki on będzie! Wyobrażam sobie mój groźny pyszczek w takim kagańcu. Ach, takim szczęśliwy! No a jak już dostanę kaganiec, to może nawet dostanę własną budę z łańcuchem. I jakąś nową smycz, bo tą co mam teraz, to jak gdzieś wychodzę, to nie zawsze da się przywiązać. A mój Pan mówił kiedyś (podsłuchałem), że wolałby móc częściej ze mną wychodzić na smyczy, tylko czasem musi gdzieś przywiązać, jak jesteśmy poza domem. Ach, już się nie mogę doczekać! Aż nie mogę sobie wyobrazić, co jeszcze może być dalej. Będę przeszczęśliwym psiakiem mojego ukochanego Pana. Może mnie zabierze ze sobą gdzieś dalej, w nowe miejsce. Tam bym mógł odciąć się od tych wszystkich kundli z mojej okolicy. Po co mi oni. Tylko oby nie autem, bo trochę mi niedobrze, jak daleko gdzieś muszę jechać. Ale co tam, przyszłość będzie taka wspaniała, będę taki szczęśliwy, bo będę miał tak dużo, dużo wszystkiego! Mój Pan jest kochany! |