poniedziałek, 26 grudnia 2011 Tematyka: drogi, głupota, kodeks drogowy, przepisy, ruch drogowy |
Przede mną długa droga. Jednak bynajmniej nie wakacje, lecz wręcz przeciwnie - praca woła do odległych zakątków Polski. Najbliższe dwa tygodnie szykują się w rozjazdach, poza domem. I właśnie myśląc o drodze wróciła pewna refleksja. Mianowicie używanie świateł awaryjnych. Ich przeznaczeniem było ostrzeganie o pozostawionym pojeździe z powodu wypadku lub usterki. Ba, kodeks drogowy nawet przewiduje sytuacje, gdy pojazd w takie światła nie jest wyposażony, choć to raczej niespotykane zjawisko. Praktyczne użycie rozszerzyło się także do sygnalizowania awaryjnego hamowania, podziękowań lub przeprosin, sygnalizacji braku świateł pojazdu znajdującego się za samochodem sygnalizującym. Bardzo niedobrą, złą i niebezpieczną praktyką jest także włączenie świateł awaryjnych w pojeździe holowanym. Ale jest jeszcze jedna zła praktyka, jaką spotyka się często. Otóż światła awaryjne stosowane są jako wymówka do zatrzymania się w dowolnym miejscu, gdzie postój nie jest możliwy. Bo to blisko do lasu, albo blisko do sklepu. Bo nigdzie w promieniu 100m nie było innego miejsce. Albo po prostu tak było wygodniej. Mało tego! Czasami ktoś chcący być w zgodzie z przepisami nie jeździ rozmawiając przez komórkę. Więc co? Gdy na czerwonym zadzwoni telefon to odbiera. Gdy zapala się zielone, to oczywiście stoi. Gdy inni już trąbią, to właśnie przychodzi najwyższa pora na... włączenie świateł awaryjnych! Tak, tak, na środku drogi! Bo trzeba sobie pogadać, bo trzeba się umalować... W ten sposób światła stają się wymówką dla każdej sytuacji, w której po prostu pojazd stoi - nie ważne gdzie. A kierujący myśli, że jest wszystko ok, bo w razie czego powie, że po prostu samochód się zepsuł. Cóż, na takie zachowanie po prostu brakuje słów... |