Większość z nas nie zwraca uwagi na ten znak, gdyż nie podróżujemy samochodami o dużych gabarytach. Planowanie trasy na wakacyjny urlop sprowadza się wyłącznie do wytyczenia najszybszej lub najkrótszej trasy w taniej nawigacji lub w jednym z wielu serwisów internetowych. Nie przejmujemy się niczym. Tymczasem kierowcy tzw. TIRów oraz innych pojazdów wielkogabarytowych nie mają tak prosto. Każda podróż musi być starannie zaplanowana z uwzględnieniem dopuszczalnej nośności, ograniczeń szerokości i wysokości, a w niektórych przypadkach nawet zakazu ruchów z materiałami niebezpiecznymi lub mogącymi skazić wodę. Tu potrzeba specjalistycznych programów lub kilkudziesięciu minut, by zaplanować każde 100 km trasy. Niskie i wąskie mosty oraz drogi o małej nośności są utrapieniem naszych dróg. Dlatego podróż wielką ciężarówką lub platformą przewożącą koparkę przypomina bardziej krążenie po labiryncie, niż jazdę przed siebie. Ale co w sytuacji, gdy kierowca zgubi drogę lub po prostu musiał nagle zmienić trasę i nie ma dostępu do wykazu tych wszystkich ograniczeń? No tak, przecież stoją wszędzie znaki drogowe, więc nie ma problemu! Ale to tylko pozory. Faktycznie, stosowne znaki zakazu zabraniają wjazdu pojazdom, które nie zmieszczą się pod wiaduktem, mogłyby zerwać most albo zapaść się na drodze. Jest tylko jeden problem - najczęściej ustawione są one tuż przed przeszkodą, a w skrajnych przypadkach dopiero na niej samej. Tak więc jedzie sobie taki kierowca odludną, wąską drogą, przejechał kilometr od skrzyżowania i nagle... Po hamulcach, bo oto stoi stary kolejowy mostek! Uff, udało się wyhamować, by nie przywalić dachem i nie urwać obu lusterek. A udało się, bo był dzień. A co, jeśli poza terenem zabudowanym w nocy taki znak zostanie dostrzeżony w ostatniej chwili? No to teraz albo na wstecznym przez kilometr (o zawróceniu nie ma mowy nie tylko "na trzy", ale nawet "na trzysta trzydzieści trzy"). Albo spuszczanie powietrza z kół, a nóż się uda. Tak czy inaczej, właśnie zaczyna tworzyć się spory korek. Po chwili okazuje się, że ani w tę, ani we w tę (trudny zwrot, a jeszcze trudniejsza sytuacja). A wystarczyłoby, żeby nasi genialni projektanci i drogowcy po prostu ustawili znak już przy samym skrzyżowaniu, a najlepiej jeszcze ze wszystkich stron przed skrzyżowaniami specjalną tablicę, że na jednej z dróg za skrzyżowaniem obowiązuje stosowny zakaz ruchu. Tym bardziej, że można umieścić tabliczkę, że taki zakaz będzie za kilka kilometrów, aby nie ograniczać przesadnie możliwości wjazdu. Ale to nie w Polsce. Bo po co!? Przed przeszkodą wystarczy. Jak wjedzie w nią - jego wina. Szkoda wydawać kasy na blachy i wkopywanie ich w ziemię. Bo jeden z drugim i tak ciężarówką nie jeżdżą. Jadąc przez nasze drogi przyjrzyjcie się kiedyś, gdzie stoją znaki zakazu wjazdu pojazdom o wysokości, szerokości lub masie przekraczającej jakąś wartość. I przypomnijcie sobie wtedy, czy na ostatnim skrzyżowaniu taki sam znak również był ustawiony lub przynajmniej ostrzeżenie o ograniczeniu? A ja serdecznie współczuję tym kierowcom TIRów, którym zdarzyło się zabłądzić lub byli zmuszeni w środku kursu zmienić swoją zaplanowaną trasę. Bo to Polska właśnie. |