piątek, 14 maja 2010 Tematyka: sklepy, transport, zagranica |
Czasem wyjazd nawet do najbliższych sąsiadów za Olzą pozwala w pewnych aspektach odczuć, że jednak jesteśmy poza Polską. I czasem aż dziw bierze, że tak blisko można znaleźć rozwiązania codziennych problemów, których u nas brakuje. Pisałem już kiedyś o prędkościach na drodze. Nie będę się wtajemniczał tym razem, czy to system kar, czy mentalność sprawiają, że są znacznie bardziej przestrzegane, niż u nas. Chciałem skupić się na prostszych aspektach. Światła dla pieszych. Oczywiście obecne konstrukcje uwzględniają poruszanie się osób niewidomych przez takie skrzyżowania. U nas najczęściej wygląda to tak, że jest zielone - jest sygnał (pikający, ciągły, czasem mówiony), jest czerwone - jest cisza. I właśnie owa cisza jest po prostu idiotycznym pomysłem - no bo skąd taki niewidomy ma wiedzieć, że sygnalizacja działa, że wciąż potrafi wyłapywać w szumie istotny dla niego sygnał? A rozwiązanie takie proste! Za południową granicą - jest zielone - jest szybki sygnał (tup-tup-tup? ;) ), jest czerwone - jest krótkie, rzadkie piknięcie. I już wiemy, że wszystko jest ok i trzeba stać. Czy to nie genialne? Oczywiście nie ominąłem też dworca PKP w swojej podróży. I co zaskakuje - informacje podawane są także po angielsku! Jakoś nie przypominam sobie, aby gdziekolwiek u nas na dworcu były takie zapowiedzi? A czy obcokrajowiec nie może już korzystać z transportu? A przepraszam, nie może... U nas na pewno się to nie opłaca, a nauczenie angielskiego pań zapowiadających przewyższa zyski ze zwiększonej liczby podróżnych z zagranicy. A niech sobie błądzą, więcej zapłacą za bilet (jak już ktoś odważy się w podróż po omacku). A już pomijam fakt, że nawet z miast, które sprawiają wrażenie opuszczonych, pociągi odjeżdżają co kilka minut... U nas - likwidować, bo się nie opłaca! No ale na co dzień nie podróżują wszyscy pociągami, za to z pewnością robią zakupy. Dziś coraz częściej przy użyciu karty płatniczej. I zawsze się słyszy ostrzeżenia: wprowadzając PIN, zakrywaj klawiaturę drugą ręką, dając kartę, nie trać jej z oczu. A oto okazuje się proste rozwiązanie tej drugiej kwestii - czytnik umieszczony w jednej obudowie z klawiaturą i to samemu wkłada się i wyciąga kartę z urządzenia. Nikt inny jej nie dotyka, nikt inny nie przejedzie nią potajemnie po skanerze pod ladą, nikt nie zabierze... Cała obsługa po stronie klienta i cały problem po prostu znika! Czy i u nas tak nie można? |