środa, 5 maja 2010 Tematyka: szczęście, życie |
Czasem, gdy ocieram się o sytuacje, które mogłyby się dla mnie źle skończyć, zastanawiam się, dlaczego tak się nie skończyły, dlaczego cało wyszedłem z opresji, spadłem na przysłowiowe cztery łapy. Tak wiele razy było już niebezpiecznie, a jednak zawsze wychodziłem bez szwanku. A to rabunek, przed którym uciekłem, a to na drodze nie raz kilka centymetrów do tragedii. W sumie tych ostatnich to było najwięcej - sarny gdzieś pomiędzy zaśnieżonymi polami, ktoś na czerwonym, czasem i samemu się zdarzyło wpaść przy tym świetle na skrzyżowanie (w sumie to dwa razy). I wiele, wiele innych sytuacji z dróg mógłbym wymieniać. Ale i poza nimi nie raz udawało unikać się wypadków. Czy to szczęście, czy zwykłe prawdopodobieństwo? Czy człowiek tak wiele razy ociera się o śmierć w swoim życiu i jest to czymś normalnym, czy tylko ja mam takie wyobrażenie? Choć czasem chcę wierzyć, że to wszystko nie może być zwykłym szczęściem, nie może być wynikiem rachunku probabilistyki... I mam wtedy wrażenie, że mam swojego Anioła... W postaci o 3 lata starszego brata, który odszedł tylko po krótkiej wizycie na tym świecie, ale który czuwa gdzieś nade mną. Może nie chroni od głupot robionych, lecz chroni przed tym, abym i ja zbyt krótko nie zabawił na tym padole. |