poniedziałek, 19 kwietnia 2010 Tematyka: człowiek, psychologia, radość, smutek |
Wszyscy pragną szczęścia, które wiecznie trwać będzie, radości każdego dnia i beztroskiego życia. Ale znacznie częściej dostrzegamy w życiu problemy, drobne nieporozumienia, które rosną niepotrzebnie do rozmiarów prawdziwej wojny, wszystko to, co nie udaje się osiągnąć, zepsute plany, zawiedzione nadzieje. Bez problemu potrafimy wymienić wydarzenia, które przyniosły nam smutek czy złość choćby w ciągu ostatni 24 godzin. Znacznie trudniej wymienić te, które wprawiły nas w euforie, zadowolenie, które wywołały uśmiech. Czy faktycznie części z nas życie przynosi więcej smutku, żalu, obaw, niż radości? Też tak myślałem. Do czasu, gdy już nie doświadczało mnie nic, co sprawiałoby radość. Wszelkie małe sukcesy były czymś powszednim, a wszelkie problemy - wciąż na nowo przeżywanymi i rozpamiętywanymi wydarzeniami. I pewnego dnia w drzwiach prawie zderzyłem się z pewną dziewczyną. Rzecz jasna, przepuściłem, a ta odpowiedziała pięknym uśmiechem. Uśmiechem, który przyciągnął uwagę i którego obraz został w pamięci na długi czas. Uśmiechem, który mimowolnie wywołał mój uśmiech i sprawił, że czułem się, jakbym zrobił jakąś wielką przysługę dla świata. Którym potrafiłem cieszyć się przez cały tydzień. Tak niewiele trzeba było. Czasem wystarczy tylko unieść oczy i dostrzec coś, co sprawi radość, a czego tak wiele otacza. Tylko nauczyć się wynajdywać te małe, codzienne "uśmiechy". A to ktoś przepuści na przejściu dla pieszych, czy w korku. A to ktoś podziękuje za drobną pomoc. Albo po prostu przyleci motyl i usiądzie na ręce. Albo ktoś po prostu powie do nas parę miłych słów, pomyśli, umili choć parę sekund. I takie wydarzenia warto wyłapywać i nimi żyć, by z uśmiechem iść przed siebie. A może ktoś wtedy dostrzeże nasz uśmiech i także odmieni się jego nastawienie do świata? Lecz warto pamiętać też o tym, że "dusza nie znałaby tęczy, gdyby oczy nie znały łez." (J. V. Cheney) |