Słyszymy coraz więcej deklaracji, widzimy tysiące zniczy pod Pałacem Prezydenckim postawionych m.in. w hołdzie prezydenta, który wcale nie cieszył się dużym poparciem. Widzimy wielkie czyny, jakie są efektem wydarzeń tych dni. Wszystko bardzo mi przypomina atmosferę, jaka panowała przy odchodzeniu Jana Pawła II. Te same obietnice, zapewnienia, te same gesty przyjaźni, pojednania... Że choćby wspomnę o kibicach dwóch wiadomych klubów piłkarskich z Krakowa. Wielkie emocje i wielkie zmiany. Kilka, lub kilkanaście tygodni później owe kluby znów wznieciły zamieszki między sobą. Pewnie ktoś powie, że on nie deklarował niczego, albo że to inni wywołali burdy. Ale spójrzmy - ile z tamtego czasu zostało w ludziach? Czy owe wielkie postanowienia przetrwały do dziś - raptem 5 lat po śmierci głowy Kościoła? Ile z tych wszystkich osób faktycznie się zmieniło? A czy tym razem będzie inaczej? Obawiam się, że poza kilkoma zmianami w protokołach i procedurach, jakie się zmienią, by zapobiec w przyszłości możliwości takiej tragedii, najpóźniej po wyborach znów wróci wszystko do normy. Znowu partie polityczne zaczną szukać na siebie haków, będzie nagonka, wzajemne oskarżenia, pretensje. Może się mylę i chciałbym się mylić, ale życie już zdążyło czegoś nauczyć. Czy stosunki z Rosją na trwałe ulegną poprawie? Nie umniejszając naprawdę wielkim staraniom, wysiłkom, zaangażowaniu i oddaniu władz Rosji jak i poszczególnym jej osobom, które to czyny pozytywnie zaskakują i powinny być stawiane za przykład braterstwa. Jednak jak długo przetrwa ta atmosfera? Chciałbym, aby pozostało już tak na zawsze. Lecz, wracając do naszego kraju, będzie dobrze, jak ta nadchodzącą kampania wyborcza odbędzie się bez wzajemnych oskarżeń, bez podstawiania nogi przeciwnikom, lecz będzie merytoryczną, spokojną, przemyślaną i stonowaną. Może wtedy wreszcie będzie można pójść na wybory z wiedzą, na kogo wskazać, zamiast siedzenia w domu ze świadomością, że wszyscy z nich to jednakowe chamy. A z osobistych przeżyć - tą najbliższą śmiercią, jaka mnie dotknęła i jakiej byłem świadomy, to chyba śmierć dziadka. Szkoda mi go, gdyż nawet jak już leżał w łóżku za każdym razem mnie poznawał i zawsze pytał, jak mi idą studia. On nauczył jeździć traktorem i on zawsze krzyczał, że mu sprzęgło spalę, starając się bez szarpnięcia ruszyć. Ale jakoś szybko nauczyłem się, że go nie ma. Raz tylko po śmierci przyszedł we śnie i powiedział, że jest już szczęśliwy. Myślę, że sama śmierć niewiele zmieniła. Może przez moment zatrzymała w życiu, lecz później wszystko wróciło do tego, co było wcześniej. A jeśli coś dziadek miał we mnie zmienić, to zmienił za życia. I nie trzeba było wielkich emocji, wielkiego bólu, wielkich słów, płaczu, by to we mnie pozostało na zawsze. |