OPOWIADANIA I WIERSZE

Opowiadania i wiersze > Opowiadania > Opowiadania kolejowe > Na kogo wypadnie, na tego bęc...

Na kogo wypadnie, na tego bęc...

"Co ty, kurwa, sobie myślisz?", "Nie wiem, po co ja, kurwa, za ciebie wychodziłam!?" - odgłosy kłótni między kobietą a mężczyzną były słyszane prawie na całej błotnistej, ciasnej ulicy, przy której stał dom nie wyróżniający się niczym szczególnym. Już z daleka można było stwierdzić, że w tym domu dzieje się coś dramatycznego. Lecz to, co dla innych może być tylko dramatem, dla dziecka znajdującego się w takim domu było co najmniej gigantyczną tragedią. Bo co oznacza rozwód rodziców wie tylko ten, kto sam to przeżył. Tak właśnie przeżywała to Andżelika. Jej rodzice, co prawda już od dłuższego czasu nie mieszkali razem, ale właśnie teraz, gdy trwały zimowe ferie, postanowili ostatecznie się rozwieść, tym samym burząc wszelką radość płynącą z wolnego od szkoły czasu.

Andżelika potrzebowała właśnie teraz kogoś bliskiego, komu mogłaby zaufać. Ale jednocześnie nie potrafiła przyjąć od nikogo pomocy. Nadszarpnięta niejednymi przeżyciami psychika nie pozwalała poprawnie jej funkcjonować. Zamknięta w sobie podchodziła do świata w sposób odmienny niż większość. A ostatnimi osobami, u których mogłaby szukać wsparcia, byli jej właśni rodzice. Przez to wykreowała sobie swój własny świat, w którym obowiązywały wyłącznie jej zasady; w którym prawo istnienia miało wyłącznie to, co sama uznawała za właściwe. Nie potrafiła i nie chciała mieć przyjaciół. Uważała ludzi, którzy chcieli jej pomóc, za zbędny życiowy balast. Sama decydowała o tym, kto może być przy niej, a kto nie, kierując się przy tym wyłącznie chęcią zaspokojenia swych pragnień i wymysłów; nie patrząc na szczerość i serce tych, którzy gotowi byli zrobić dla niej wiele, by wyciągnąć ją z takiego świata. Ta egoistyczna natura brała się z doświadczenia życiowego, w którym zawsze mogła liczyć wyłącznie na siebie. Nie wierzyła, że istnieje ktoś, kto mógłby jej pomóc, a nawet jeśli to wypaczony honor nie pozwalał na przyjęcie takiej pomocy. Poprawne zrzucanie winy za całą sytuację na rodziców niestety w połączeniu z tą egoistyczną naturą przenosiło się na obwinianie o wszystko wszystkich dookoła, a jednocześnie twierdzeniu, że tylko ona jedna ma absolutną rację.

A mimo takiego podejścia dusiła wszystko w sobie i chłonęła jak gąbka gorycze życia nie zauważając tych prawdziwych dobrych jego stron. Zadowalała się namiastkami szczęścia, którym nazywała to, co akurat jej odpowiadało.

Jednak ten jeden wieczór dopełnił czarę goryczy wypełnioną przekonaniem o bezsensowności życia:
- Jak możecie się rozwodzić? Co z nami? - próbowała wejść w słowo kłócącym się rodzicom.
- Zamknij się ty stara krowo! Nie wtrącaj się! - usłyszała tylko w odpowiedzi.
Zapłakana pobiegła do pokoju, w którym stał komputer. Usiadła przed nim; chciała się po prostu wygadać. Lecz nie potrafiła. Wszystko wywoływało u niej złość i poczucie bezradności. Zaczęła więc pisać... Pisać ni to do maszyny, ni to do ludzi. Nie chciała ani pomocy, ani współczucia. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Z każdym napisanym słowem pogłębiała pod sobą dół, w który się zapadała. Nie zdawała sobie nawet sprawy z własnego załamania psychicznego. Łzy coraz bardziej utrudniały pisanie. Zakończyła więc swój tekst tak, jak było to w jej zwyczaju: "Wszystko jest bez sensu. Ja jestem bez sensu. Beznadziejna. Dajcie wy mi wszyscy święty spokój! Nienawidzę was i nienawidzę mojego skończonego życia. Tak, to koniec!". Zostawiła załączony komputer i wybiegła z domu. Rodzice dalej pochłonięci kłótnią nawet tego nie zauważyli. Zresztą dla niej to było normalne.

* * *

Mimo środka zimy było dość ciepło, choć wiatr dmuchał z tak wielką siłą, że utrudniał poruszanie się. Alojzy był starym człowiekiem. Za nastawnikiem przesiedział już przeszło 36 lat. Przed sobą miał nocną zmianę. Kiedyś nie przeszkadzała mu pora służby ani przypisana droga, lecz na starość męczyły go jazdy po zmroku i wpatrywanie się w bezkresną ciemność przemierzanych szlaków. Ale nie było wyboru - grypa siała spustoszenie. On tylko dzielnie się trzymał i nie dawał chorobie.

U dyspozytora zjawił się punktualnie, choć nieprzyzwyczajony do spania w dzień nie sprawiał wrażenia zbyt wypoczętego. Na starych oknach Gliwickiego budynku głośno grał wiatr czasami wręcz zagłuszając rozmowę:
- Paskudna pogoda - stwierdził Alojzy.
- Nie marudź! Zwijaj się do roboty!
- Mam jakieś złe przeczucia. Pamiętam 1978. Było podobnie...
- Ach, bajki zmyślasz. No już cię nie ma!
- Tak jest! - odpowiedział i wyszedł na zewnątrz, gdzie czekała na niego już ET22-416 wraz z 40 wagonami z czarnym złotem na haku.

Niebo było zachmurzone i tylko od czasu do czasu przedzierał się przymglony blask półksiężyca, w którym wyraziście błyszczały lekko wilgotne od kropiącego co chwila deszczu szyny.

Droga do Częstochowy nie była długa, ale nocna, samotna jazda zawsze jest zupełnie inna niż w dzień.

Po pół godziny Alojzy wyruszył w swoją trasę. Zielone poświaty zachęcały do jazdy, lecz ciężki skład trudno było ruszyć z miejsca na śliskich szynach. Ale staremu wyjadaczowi stalowych szlaków nie sprawiało to większych trudności i już po chwili znalazł się poza stacją owity nieprzeniknioną ciemnością styczniowej nocy. Tylko głośny turkot przenikał ten czarny płaszcz nawet jakby łatwiej, jakby to, że nikt nie widzi ułatwiało mu rozbieganie się po okolicy. Ruch był mały, więc wszystkie stacje Alojzy pokonywał, jak do tej pory, bez zatrzymywania.

Podróż mijała spokojnie i ciężki skład już zbliżał się szybko do Częstochowy. Jednak warunki nagle się pogorszyły. Zaczął sypać gęsty mokry śnieg. Alojzy przekręcił nastawnik do oporu w lewo i czekał, aż skład zacznie zwalniać. Ogarnęło go dziwne uczucie, którego nie mógł opisać. Przychylił głowę do szyby, jakby chciał wzrokiem sięgnąć poza zasięg reflektorów.

Turkot zbliżającego się ciężkiego składu było słychać już z daleka. Przeszywał on wyraźnie nocną głuszę. Andżelika stała na torach. Wyczuwała narastające drganie szyn. Gdzieś w oddali wśród nielicznych świateł miasta zarysowało się blade jasne koło. Stała nieruchomo wpatrzona w ten punkt. Śnieg nieco zrzedł i już było widać wyraźnie trzy świecące punkty. Odwróciła się tyłem do nadjeżdżającej lokomotywy. Wiatr rozwiał jej bardzo długie blond włosy, które teraz trzepotały jak chorągiew.

W tym czasie stary Alojzy przecierał oczy. Nie wiedział, czy to nocna zjawa, czy może tylko padający śnieg rysował przed nim bliżej nieokreślony kształt.
- Pisa krew! - wrzasnął nagle i pociągnął silnie do siebie kran zaworu hamulcowego.
Koła szybko zaczęły blokować się jedno po drugim, lecz ciężki skład zdawał się nie zmieniać prędkości. Śliskie szyny nie dopuszczały do tego, aby pociąg zatrzymywał się właśnie w tym miejscu. Po kilku sekundach Alojzy był już pewien. Oto stała na środku jego drogi niewysoka, młoda kobieta o lśniących, długich, jasnych włosach.
- Cholera, złaź! - wrzeszczał mechanik naciskając z całej siły na rączkę syreny. - No zjeżdżaj stąd, kurwa mać! - lecz długowłosa dalej trwała w bezruchu. Krzyczał z całych sił, lecz ogromna masa niewzruszona dążyła do jednego celu: zabić!

Stary zamknął już tylko z całych sił oczy. Po chwili rozległ się tylko huk i brzdęk tłuczonego szkła. Ciało przeleciało obok prawego okna i szybko zniknęło gdzieś w oddali. Alojzy nie mógł dalej otworzyć oczu. Skład sunął po torach jeszcze przez kilkadziesiąt sekund. Zatrzymał się dużo dalej, jak gdyby świadom popełnionego czynu chciał uciec z miejsca zbrodni. Stary zamarł w bezruchu z zaciśniętymi powiekami i rękami na nastawniku. Z tego stanu wyrwał go dopiero po kilkunastu minutach głos z radia:
- 3865, Częstochowa, gdzie jesteście?
- Stoję na szlaku.
- Jaka jest przyczyna zatrzymania?
Mężczyzna nie umiał wydusić z siebie słowa.
- 3865, podaj przyczynę zatrzymania.
- Zabiłem...
- Nie rozumiałam. Powtórz!
- Zabiłem! Stała na torach. Nic się nie dało zrobić.

* * *

Zwłoki znaleziono dopiero po świcie. Leżały 100 metrów od torów złożone jak kartka papieru na pół. Alojzy długo był przesłuchiwany przez policję, ale nie potrafił odpowiedzieć na najprostsze pytania. Także Komisja Wypadkowa nie potrafiła z niego nic wyciągnąć. Postanowiono więc przełożyć przesłuchanie na późniejszy termin, a do tego czasu nakazano mu wybrać zaległy zeszłoroczny urlop. Przez cały czas zdawało się, jakby było obecne jedynie jego ciało; nie jadł i nie pił nic. Nawet nie chciał zapalić, choć do tej pory zawsze sięgał w trudnych chwilach po papierosa. Ktoś zaciągnął go do samochodu i odwiózł do domu. Przez całą drogę nie odezwał się ani słowem.

* * *

Od czterech dni nie odbierał telefonów. Wszyscy jego koledzy już wiedzieli, co się wydarzyło. Jako, że mieszkał sam, postanowili oni wybrać się do niego. Wydelegowano trzy osoby. Gdy zapukali, w drzwiach ukazała im się blada twarz z dużym zarostem. Człowiek wyglądał jak gdyby ktoś zabrał go po miesiącu czasu z ulicy. Stara koszula z nierówno zapiętymi guzikami, bose nogi i zapadnięte policzki. Widok tak odrażający, że dopiero ktoś z gości po kilku sekundach wydał słowo:
- Alojzy?
Stary odsunął się w głąb ciemnego mieszkania. Poszli za nim. Gdy weszli do pokoju, siedział na bujanym fotelu.
- Posłuchaj, nie obwiniaj się, to mogło stać się każdemu!
Ktoś inny dodał:
- Wiesz, ile ludzi popełnia samobójstwo w ten sposób? To naprawdę był przypadek. Widać ktoś musiał to zrobić. Wypadło na ciebie, ale to nie jest twoja wina. Słyszysz?! To mogło spotkać każdego z nas.
- Ale wypadło na mnie - odezwał się w końcu Stary.
- Przestań to tak brać do siebie. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze! Jadłeś coś?
Stary tylko pokiwał przecząco głową.
- Janek, idź zrób herbaty! - nakazał jeden z przybyłych kolegów drugiemu.

Od tego czasu ktoś co kilka dni go odwiedzał. Widać było, że jest z nim coraz lepiej.

* * *

Śledztwo nie było trudne. Jednak wykazało wiele nieprawidłowości ze strony kolei. Przede wszystkim okazało się, że na tym odcinku, na którym doszło do zdarzenia obowiązywało czasowe ograniczenie prędkości, do którego nie zastosował się mechanik. Próbował to tłumaczyć zadymką, lecz jakiś ambitny młody pracownik Komisji wysłał go na badania okulistyczne. Na nieszczęście okazało się, że Stary cierpi na nieznaczną kurzą ślepotę. Co prawda nie utrudniało mu to pracy w normalnych warunkach po zmierzchu, ale stwierdzono, że nie powinien mieć wydanego pozwolenia na pracę w nocy. Dalsze dochodzenie wykazało, że zawinił okulista na badaniach okresowych, których tak naprawdę wcale nie przeprowadzał, tylko podbijał wyniki sprzed roku. Został więc zwolniony dyscyplinarnie z pracy. Jednocześnie badania powtórzyć musieli wszyscy jego pacjenci. Jak się okazało, były jeszcze 3 przypadki, gdzie wyniki nie zgadzały się ze stanem zdrowia. W jednym przypadku dotyczyło to osoby, dla której praca była jedynym źródłem utrzymania 6-osobowej rodziny. Kiedyś dawno niesłusznie skazany na rok więzienia, po opuszczeniu z trudem złapał się jakiejś roboty, która zapewniała minimalne dochody wystarczające na pokrycie wydatków. Niestety niewielka wykryta u niej wada wzroku powodowała, że nie mógł on dalej pracować, a znalezienie pracy przez człowieka już nie młodego oraz mającego na koncie wyrok więzienia było niemożliwe.

Jednak na tym nie kończyła się lawina wykrytych nieprawidłowości. Wykryto, że w ciągniętym wówczas przez Alojzego składzie 5 ostatnich wagonów miała wyłączone hamulce. W konsekwencji czego, ukarany został także rewident, który miał sprawdzić skład przed odjazdem. Zabrana premia przez pół roku oraz wpis do akt było dla niego jak wyrok skazujący za zabójstwo.

Po zamknięciu śledztwa pozwolono powrócić Alojzemu do pracy, lecz mógł pracować wyłącznie w godzinach od 10:00 do 16:00 i tylko przy dobrej pogodzie. Nie mógł też już wyjeżdżać na szlak z bruttem, pracował więc wyłącznie na lokomotywie manewrowej.

Z początku było wszystko dobrze, ale wkrótce Stary na powrót zamykał się w sobie, alienował się od wszystkich i stawał się agresywny. Przypuszczano, że chodzi o tamten wypadek, ale nikomu nie chciał nic mówić. Z czasem pracujący się z nim ludzie zaczęli się go bać. Zachowywał się dziwnie, czasami stawał jak wryty i był nieobecny. Nikt nie umiał do niego dotrzeć.

Ostatecznie po niespełna roku Alojzy odszedł na emeryturę. Nie wiadomo było, czy tego chciał, czy nie. Zachowywał się tak, jak gdyby było mu to zupełnie obojętne. Niestety po dwóch miesiącach zmarł na zawał serca.

Pogrzeb był skromny, gdyż Stary nie miał rodziny. Ci, co znali go sprzed wypadku dobrze go wspominali. Jednak byli też nieco zdziwieni nagłym zawałem, bo choć wiek ma już swoje prawa, to jednak Alojzy poza ową niewielką wadą wzroku był okazem zdrowia. Nigdy wcześniej nie chorował. Było więc to dla wszystkich zaskoczeniem.

* * *

Najbliższy przyjaciel Alojzego - Janek, z którym znali się od samego początku rozpoczęcia pracy na kolei, robił porządki w domu nieboszczyka. Były tam głównie stare papiery z instrukcjami, jakimiś starymi rozkazami, i masa innych śmieci, z których można by utworzyć muzeum kolejnictwa. Wśród tych papierów był gruby zeszyt, który wyglądał jak dziennik. Stary, z pożółkłymi kartkami zapisany prawie do samego końca. Otworzył na pierwszej stornie, gdzie znajdował się zapis:
"4 luty 1982: Po śmierci matki nie został mi już nikt, tylko ty, świecie stali i pary. Zakładam ten dziennik aby móc wyrazić to, co czuję, bo nie mogę już nikomu zaufać. Odeszła ostatnia osoba..."
Janek przekartkował zeszyt dalej i zatrzymał się na jednej z końcowych stron:
"20 stycznia 2005: Czemu spotkało to akurat mnie? Czemuś rzuciła się akurat pod pociąg takiego starego niedołęgi, jak ja? Dlaczego powierzyłaś mi funkcję kata?..."
Janek przewrócił dwie kartki dalej:
"4 luty 2005: Matko moja, to już tak dawno... Powiedz mi, dlaczego dopuściłaś do tego, co się stało?..."
Spojrzał na stronę obok:
"5 luty 2005: Ona była w nocy... Śniła mi się... Nie widziałem twarzy, była cała ciemna, tylko blond włosy powiewały na wietrze, którego nie było. Tak, jak stała wtedy, tak stała teraz przede mną. Obudziłem się. Nie mogłem już zasnąć."
Dalej widniało:
"10 luty 2005: Znowu tu przyszła. Krzyczałem, aby w końcu zostawiła mnie w spokoju. Znów nie mogę zasnąć."
"18 luty 2005: Dziś widziałem jej twarz... Z oczu i gęby lały się strumienie krwi. Wydawało mi się, że patrzy na mnie i porusza ustami. Boję się już spać."

Z każdym słowem Janek zaczynał rozumieć, co było przyczyną śmierci Alojzego. Ale czytał dalej:
"8 marca 2005: Dziś przyszła do mnie na maszynę. Wystraszyłem się. Młody, który ze mną jeździł nie widział jej. Zrozumiałem, co widzę. Kazałem jej się wynosić. Zamknąłem oczy i zasłoniłem uszy. Zniknęła."
"12 marca 2005: Znów była na maszynie. Nie mogę już dłużej tego znieść. Zapytałem więc w końcu czego ode mnie chce. Ale ona dalej stała i patrzyła na mnie nic nie mówiąc, choć poruszała ustami."

Dalej była dość duża luka czasowa w dzienniczku. Następny wpis był dopiero z dużo późniejszego czasu:
"25 listopada 2005: Już od kilku miesięcy jeździ zawsze ze mną. Nikt jej nie widzi. Ale ja już przyzwyczaiłem się do jej obecności. Ale dalej nic nie mówi. Nie wiem, czego tak naprawdę ode mnie chce. Ale boję się."
Ostatni wpis brzmiał następująco:
"data nieznana: Odkąd przeszedłem na emeryturę już więcej się nie pokazała. Aż do teraz. Jest tu teraz ze mną jeszcze. Jest już od 4 godzin. Jak przyszła, to zrobiło się zimno. Za każdym razem wygląda tak samo i za każdym razem jej włosy powiewają na wietrze, którego nie czuję. Postanowiłem raz jeszcze zapytać, czego chce. Tym razem odpowiedziała. Rozmawialiśmy długo. Dowiedziałem się, że chciała mnie bardzo przeprosić za to, co mi zrobiła, że wypadło akurat na mnie, za to, że wtedy myślała wyłącznie o sobie i o swoich problemach, a nie miała na uwadze nikogo innego. Pokazała mi to, co wydarzyło się u niej w domu. Gdy w poranek po tamtej nocy przyszła policja, aby powiadomić o śmierci córki oni nawet się tym nie przejęli, tylko zaczęli się znów kłócić, kto pojedzie zidentyfikować zwłoki. Jednocześnie jedno zaczęło obwiniać drugiego o brak opieki nad dzieckiem. Po rozwodzie ojciec jej zaginął, a matka popadła w alkoholizm. Jej młodszy brat trafił do domu dziecka. Bardzo mnie ta historia poruszyła. Ale powiedziała też, żebym się nie przejmował. Obiecała mi też przed chwilą, że już teraz będzie inaczej, lepiej i że"
W tym momencie zapis się urwał. Reszta kartki była przedarta długopisem i zaplamiona krwią.

KONIEC
Opole, 21.01.2005

Informacje o tekście
Data dodania:23 stycznia 2005 10:31
Tekst czytano:3 947 razy
0,56/dzień
Ocena tekstu:
4,86 (66 oceniających)
(Kliknij właściwą gwiazdkę, by oddać głos)

Wróć

Komentarze (1)


Ładowanie komentarzy... Trwa ładowanie komentarzy...

Uwaga! Wszystkie teksty na tej stronie są mojego autorstwa i objęte są prawami autorskimi! Kopiowanie, publikowanie lub cytowanie w całości bez wiedzy autora - ZABRONIONE! Dowiedz się więcej o prawach autorskich

Strona istnieje od 25.01.2001
Ta strona używa plików Cookie.
Korzystając z niej wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych a zakresie podanym w Polityce Prywatności.
 
archive To tylko kopia strony wykonana przez robota internetowego! Aby wyświetlić aktualną zawartość przejdź do strony.

Optymalizowane dla przeglądarki Firefox
© Copyright 2001-2024 Dawid Najgiebauer. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Ostatnia aktualizacja podstrony: 6.08.2023 19:26
Wszystkie czasy dla strefy czasowej: Europe/Warsaw