Przemek z ŻelisławicDnia pewnego, słonecznego
Gdy na niebie żadnej chmurki
Się zachciało, nam z kolegą,
Raz ogniska na podwórku.
Kumpli żeśmy pospraszali,
Żeby było nam weselej.
I rękawy zakasali:
"Zaczynamy przyjaciele!"
Jeden chrustu poprzynosił,
Drugi z zapalniczką czeka,
Ktoś benzyną wszystko zrosił:
"No, podpalaj! Czas ucieka!"
Chwila ciszy... I buchnęło
Ogień idzie aż do nieba.
Wręcz to było arcydzieło!
Czegóż więcej nam potrzeba?
Zasiedliśmy razem w koło
Na gitarze Kasia swej gra.
Niby wszystkim jest wesoło,
Ale czegoś jakby jest brak.
"Gdzie jest żarcie?" - ktoś wypalił.
Się zagadka rozwiązała!
Miał wziąć Tomek, lecz zawalił.
No i będę głodowała.
Więc siedzimy tak niemrawo,
W brzuchach burczy, no i draka.
Ogień pali się, choć żwawo,
To ni chleba, ni ziemniaka.
Nagle gdzieś na horyzoncie
Jakaś postać się pojawia
W tle jest zachodzące słońce
Ale jakbym go poznała.
Ta czupryna, jak u jeża.
Reszta chuda i wysoka.
Taka postać ku nam zmierza
Szybko, lekko, wręcz w podskokach.
"Czemu on ma tyle żelu?"
Ktoś ośmielił się wypalić
"Jak to? Nie wiesz przyjacielu?
Bo to Przemek z Żelisławic!"
"Cegła, żarcia tu nie mamy!"
Krzyczą doń już z tak daleka.
W nim nadzieję pokładamy,
Tu na niego każdy czekał.
Macha, Przemek, żywiołowo,
W ręce swojej coś trzymając.
"Bierzcie!" - wyrzekł jedno słowo
Medaliony nam podając.
Tak, bohater nasz bezcenny,
Już tu z głodu nie umrzemy.
Niby blondyn, ale dzielny,
Zawsze ma to, czego chcemy :)
|