OPOWIADANIA I WIERSZE

Opowiadania i wiersze > Opowiadania > Pozostałe > Jak spędziłem Sylwestra

Jak spędziłem Sylwestra

Jak spędziłem Sylwestra? Nie ma co tu dużo pisać, ale można ująć to wszystko w krótkim stwierdzeniu: „Oj, było cudownie!” Dużo świeżego puchu. Górska zimowa sceneria wręcz powalała na kolana swym pięknem. Od rana, wraz z całą dość liczną grupą w takim właśnie miejscu spędzaliśmy ten ostatni dzień roku. Były wycieczki oraz zimowe zabawy. Mimo tłumu turystów warunki narciarskie były tak cudowne, że po prostu nie można było się świetnie nie bawić. A to był mój pierwszy raz, kiedy to założyłem na nogi te dwie deski z zadartymi nosami. Moim instruktorem była bardzo sympatyczna koleżanka, która to właśnie namówiła mnie na ten wypad.

Po godzinie i opanowaniu chyba wszystkich możliwych technik upadania, udało mi się w końcu przejechać pługiem 200-metrowy odcinek oślej łączki i nie najechać zarówno sobie nartą na nartę jak i nie staranować mojej, chyba jakoś lepiej uzdolnionej, instruktorki. Niestety po południu ludzi było już tak wiele, że swoją osobą stwarzałem realne zagrożenie dla ich zdrowia i życia. Dlatego wolałem wrócić do schroniska i odpocząć przed tym, co było jeszcze dziś w planie.

Wkrótce nastał przepiękny wieczór, którego mrok rozświetlał srebrzysty blask półksiężyca jednocześnie tworząc na śniegu wspaniałe obrazy złożone z milionów błyszczących punkcików. Sanki były gotowe do kuligu – głównej atrakcji tego dnia. Jeszcze tylko losowanie miejsc... Ten przywilej, jak zwykle przekonany o swoim braku szczęścia, wolałem oddać w ręce mojej koleżanki, z którą to razem spędzaliśmy te ostatnie godziny starego roku. I nie zawiodłem się – trafiło nam się najlepsze miejsce: na samym końcu! Oczywiście jechaliśmy razem. Ona siadła z przodu, ja za nią pozwalając jej wygodnie oprzeć się o mnie.

Gwałtownie szarpnięcie i ruszyliśmy leśnym duktem zasypanym śniegiem ciągnięci przez starą, ale żwawą klacz. Mimo śniegu i lodu takiego szybkiego galopu nie powstydziłyby się nawet konie wyścigowe. A tu przecież do ciągnięcia poza dużymi saniami, na których było ok. 20 osób, jeszcze sznur małych sanek. Każdy z zakrętów był oznajmiany przez głośny pisk wszystkich uczestników tej imprezy, lecz zdecydowanie najgłośniej przez tą drobniutką osóbkę siedzącą tuż przede mną. Zabawa była wprost cudowna. Z drzew sypał się na nas drobniutki srebrzysty pyłek.

Trasa zaczęła wieść nieco z górki. Koń przyspieszył jeszcze bardziej. To było bardziej ekscytujące od jazdy w wesołym miasteczku. A w szczególności jadąc na samym końcu. Jednakże wszystko musi mieć także swoje plusy i minusy. Na którymś z zakrętów nie utrzymaliśmy się i padliśmy na śnieg pchnięci potężną siłą odśrodkową. Co robić? Cały długi szaleńczy pojazd uciekał. Nie było czasu do zastanowienia – trzeba gonić. Tym bardziej, że byliśmy w samym środku gęstego lasu.

Szybko dopadłem naszych sanek i wskoczyłem na nie. Ale moja „współpodróżniczka” nie nadążała. „Szybciej, szybciej” wołałem i jednocześnie myślałem, co tu zrobić. Lód i śnieg nie ułatwiał pogoni. Jednak brakowało już tak niewiele. Jechałem tyłem na sankach i wyciągałem rękę... Jeszcze tylko troszeczkę... Szaleńczy pościg szybko wysysał siły. To ostatnia szansa: „skacz!” zawołałem i złapałem ją za ręce. Niestety do sanek nie udało się doskoczyć. Jednak z całej sił trzymaliśmy się silnie zaciskając dłonie. Nie można było puścić. Zebrałem wszystkie siły i jednocześnie kładąc się na sankach wciągnąłem ją. Udało się! Strasznie zmęczeni, ale znów na swym śnieżnym pojeździe. I tak leżąc dojechaliśmy do końca tego biegu; tak ekscytującego, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyliśmy.

Potem było ognisko. Po tej małej kąpieli w śnieżnych zaspach z naszych ubrań unosiły się kłęby pary. Wyglądało to bardzo zabawnie. Przez te kilka ostatnich godzin, jakie zostały do godziny „zero” opowiadaliśmy sobie o przeżyciach minionego dnia. Atmosfera była bardzo wesoła.

Na chwilę przed północą wszyscy byli już gotowi. Zaczęło się końcowe odliczanie... Szampany schłodzone w śniegu już czekały. Jeszcze tylko 3... 2... 1... I Nowy rok! Strzeliły korki oraz przepiękne fajerwerki.

* * *

Wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Niebo było rozświetlone tysiącem przepięknych, kolorowych gwiazdeczek sztucznych ogni. Sąsiad z góry głośno oznajmiał nadejście nowego roku... Po pięciu minutach wróciłem i przykryłem głowę poduszką próbując wrócić do mojej koleżanki i górskich scenerii... I tak oto spędziłem tego Sylwestra.

Opole, dn. 27.02.2005 r.

Informacje o tekście
Data dodania:25 lutego 2005 01:02
Tekst czytano:3 406 razy
0,49/dzień
Ocena tekstu:
4,43 (14 oceniających)
(Kliknij właściwą gwiazdkę, by oddać głos)

Wróć

Komentarze (0)


Ładowanie komentarzy... Trwa ładowanie komentarzy...

Uwaga! Wszystkie teksty na tej stronie są mojego autorstwa i objęte są prawami autorskimi! Kopiowanie, publikowanie lub cytowanie w całości bez wiedzy autora - ZABRONIONE! Dowiedz się więcej o prawach autorskich

Strona istnieje od 25.01.2001
Ta strona używa plików Cookie.
Korzystając z niej wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych a zakresie podanym w Polityce Prywatności.
 
archive To tylko kopia strony wykonana przez robota internetowego! Aby wyświetlić aktualną zawartość przejdź do strony.

Optymalizowane dla przeglądarki Firefox
© Copyright 2001-2024 Dawid Najgiebauer. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Ostatnia aktualizacja podstrony: 6.08.2023 19:26
Wszystkie czasy dla strefy czasowej: Europe/Warsaw