OPOWIADANIA I WIERSZE

Opowiadania i wiersze > Opowiadania > Opowiadania kolejowe > Burza

Burza

Skład 50031 ciągnięty przez EU07-146 jechał szlakową 80 km/h. Jej obsada nie była typowa, gdyż składała się z dwóch osób – maszynisty Marka oraz pomocnika Franka, który został przydzielony starszemu mężczyźnie w celu nabycia doświadczenia i wyuczenia się zawodu maszynisty. Wokół coraz gęstszy las przecięty stalowymi nitkami tworzył atrakcyjny pejzaż. Pociąg przejeżdżał właśnie bez zatrzymania przez stacyjkę w Szczejkowicach, gdy nagle zrobiło się zupełnie ciemno. Niebo poczerniało, a po chwili o blachę zaczęły uderzać grube kawałki lodu. Jeden z nich wpadł na szybę powodując jej pęknięcie tworzące na całej jej powierzchni kwiecisty wzór; drugi rozbił prawy reflektor. W tym momencie pomocnika obleciał strach, ale mechanik nie zwalniał...

Zbliżali się do stacji Żory, ale gęsta ściana deszczu i gradu przesłaniała światła semaforów. Nagle zabrzmiało:
- Walić w gały!!! – jednak krzyk ten przeplótł się z głośnym grzmotem.
Pomocnik jednak sam szybkim ruchem ręki przełączył kilka wyłączników, także tych niepotrzebnych, a w maszynie rozległ się syk nagłego hamowania.
- Na podłogę!!!
Padli obaj mężczyźni i w tym momencie przez szybę wpadł gruby konar drzewa, które zostało uderzone piorunem. Pociąg jeszcze długo sunął po mokrych torach, a warstwa gradowych kul trzaskając pod kołami nie ułatwiała zadania ciężkiej maszynie. W końcu zatrzymali się. W kabinie było zimno i mokro, a silny wiatr pogarszał wątpliwy komfort mężczyzn.
- Zo1, słyszycie nas? Tu 50-0-31. Mamy zatrzymanie. Oberwaliśmy. Nie jesteśmy w stanie dalej jechać.
Jednak odpowiadał im tylko szum przerywany trzaskami pochodzącymi z wyładowań atmosferycznych. Huragan dalej siał spustoszenie targając zwisającymi kablami. Nastawnia Zo1 nie odpowiadała. Po chwili nie wytrzymało tego kolejne drzewo, które z hukiem runęło niewiele dalej. Maszynista szybko wyskoczył na zewnątrz.
- Oszalałeś?! Dokąd idziesz? Nie wychodź! – zawołał jego pomocnik.
On jednak wiedział, co robić. Gdy wyszedł jego oczom ukazał się niemiły obraz dokonanych przez burzę zniszczeń. Lokomotywa wypadła z szyn zatrzymując się na rozpruwanych lewym kołem podkładach sąsiedniego toru. Trochę dalej leżały szczątki z pantografu, który nie zdążył schować się przed upadającym drzewem; to zaś rozłupało środek dachu najwyraźniej niszcząc także antenę radia. Stary jednak nie zatrzymywał się. Wpadał do każdego wagonu piętrusa i nakazywał wszystkim znajdującym się w górnej części zejście na dół. Ludzie w popłochu przeciskali się przez ciasne schody. Co ciekawe, musiał przywoływać także do przytomności kierownika pociągu, jednak ten siedział sparaliżowany strachem i coś tylko majaczył.

Marek nie dbał o swoje bezpieczeństwo. Dla niego największą wartością było uchronienie przewożonych pasażerów. Traktował ich jak przewodnik w górach traktuje swych podopiecznych. Zawsze był sumienny w swoich obowiązkach. Od samego początku, kiedy po raz pierwszy zaczął jeździć 30 lat temu. Zaczynał na SU45-317, jednak nie lubił tego wszechobecnego smrodu i gryzącego oczy dymu. Klął zawsze na tą lokomotywę, jednak pasażerowie za każdym razem byli traktowani przez niego z niewyobrażalną wręcz troską. Zawsze delikatne starty i łagodne hamowania. Jednak wkrótce dostał pierwszy elektrowóz, jaki przyprowadzono na stację Żory; znalazł się w siódmym niebie, a praca szła mu jeszcze lepiej. Od razu zakochał się w swojej nowej maszynie. Było w niej coś specyficznego, coś, co go przyciągało i tworzyło trwałą więź.

Pioruny waliły nieprzerwanie. Przerażeni pasażerowie zaczęli krzyczeć. W wagonach całkowicie wysiadło oświetlenie pogłębiając jeszcze bardziej straszliwą panikę. Jednak Marek ze stoickim spokojem efektywnie przynosił ludziom otuchę; pocieszał ich. Nie bacząc na nic kontynuował swą misję.
Po 15 min. dotarł do lokomotywy cały zmoczony:
- Co z radiem? Dalej milczy?
- Tak – odpowiedział drżącym głosem Franek.

Ulewa narastała. Ściana wody spływała po bocznych szybach. Deszcz zacinał od wschodu, a był tak intensywny, że przez wybite okno wpadało go więcej, niż było w stanie wylecieć. Na podłodze, na której siedzieli obaj mężczyźni zaczęło zbierać się coraz więcej wody. Niestety, warunki uniemożliwiały przybycie ekipom ratunkowym do uwięzionych ludzi. O ile ktokolwiek wiedział, co rozgrywa się zaledwie paręset metrów od stacji w Żorach.

Wiatr nieco ucichł, jednak ulewa nie ustępowała.
- Nie bój się, zaraz minie – rzekł Stary do swojego pomocnika.
- No nie wiem. Słyszałem kiedyś o podobnej historii.
I zaczął opowiadać. Marek mu nie przerywał, bo wiedział, że w ten sposób i strach, i czas szybciej minie Młodemu. Tylko głośne i donośne grzmoty przerywały co chwilę snute opowiadanie nadając mu grozy.

* * *

Gdy Franek kończył, deszcz trochę zelżał a w oddali dało się dojrzeć maziste S1 na semaforze wjazdowym. Po chwili pojawiły się też białe światła nadjeżdżającego wybawienia.
- Nic wam nie jest? Karetki tu nie dojadą – droga jest całkowicie rozmyta, a śmigłowiec nie da rady wylądować - za blisko drzewa. Musimy sami sobie poradzić!
Grupa mężczyzn, wśród których znajdowało się także dwóch lekarzy, rozpoczęli wraz z Markiem obchód po wagonach. Stary maszynista szedł na przedzie dzielnie przeciwstawiając się pogodzie i poganiając resztę. Deszcz był już spokojny i miarowy, jednak czarne złowrogie niebo nie wróżyło rychłego zakończenia tego feralnego popołudnia.

Po zakończonym obchodzie okazało się, że tylko dwie osoby były lekko ranne. Ale stan Marka nie był najlepszy. Na jego ubraniu strugi wody mieszały się z krwią. Został więc szybko zabrany na pokład „ratowniczej” drezyny. Franek był w lepszym stanie – miał tylko rozcięcie na czole, które w mig zostało opatrzone, jednak i jemu kazano zabrać się wraz z mechanikiem do szpitala.
- A co z ludźmi? Mamy ze 100 osób. Zostawimy ich tu? - zamartwiał się Stary.
- Spokojnie, zaraz ktoś po nich wróci. Na razie zostało tam dwóch naszych.

Pasażerowie zaczęli powoli wysiadać z wagonów. Przyjemne rześkie powietrze kontrastowało z czarnym posępnym niebem. Niektórzy zaczęli coś krzyczeć w stronę odjeżdżającej ekipy. Kto bardziej żyw i mający za cel swojej podróży właśnie stację w Żorach na pieszo rozpoczął marsz ku niej. Pozostali zostali na miejscu nie wiedząc, co mają czynić. Panika trochę ustąpiła, ale pozostawieni pasażerowie po krótkim zaczęli znów zachowywać się histerycznie, a pracownicy PKP, którzy z nimi pozostali, nie umieli załagodzić sytuacji. Kierownik pociągu także nie ułatwiał im tego zadania podsycając histeryczną atmosferę. Marek dostrzegając jeszcze, co się dzieje, zaczął się szarpać z rąk lekarzy. Chciał wrócić. Lecz coraz wyższa gorączka oraz dopadające go silne drgawki upewniały tylko lekarzy, że musi znaleźć się jak najszybciej w szpitalu. Jednak on dalej myślał tylko o swoich podopiecznych. W końcu zemdlał.

* * *

Obudził się w szpitalu. Obok na krześle siedział jego pomocnik z „turbanem” z bandaży na głowie.
- Czy wszyscy ocaleli? – padło pierwsze pytanie z usta mechanika, gdy tylko rozpoznał Franka.
- Tak wszystko w porządku. Leż. Odpoczywaj.
- A co z maszyną?
- Poturbowana. Jutro ma przyjechać ekipa z dźwigiem. Ale chyba ją naprawią. Na ten czas otworzyli zamkniętą linię na Orzesze. Tylko nie ma tylu spalinówek do jej obsługi. Ale nie to jest najważniejsze. Teraz najważniejsze jest, abyś wyzdrowiał, a jak wrócisz do siebie to i twoja maszyna będzie już cała.

* * *

Po dwóch tygodniach punktualnie o 7.00 Marek zameldował się u naczelnika stacji Żory.
- Jak tam? Mam dla ciebie niespodziankę.
- Co takiego?
- Przekonasz się – odparł mężczyzna z delikatnym uśmiechem na ustach. – Na razie masz tu rozkazy!
Sterta kartek nie wyglądała imponująco. Przydzielili go do ET22-243. Jak się później okazało także pomocnik był nowy.
- A gdzie moja siódemka?
Jednak naczelnik nic nie odpowiedział. Spuścił tylko głowę. Marek też posmutniał i poszedł w stronę czekającego na niego Byka.

Ostatnim rozkazem było odprowadzenie pustych węglarek do stacji macierzystej w Kędzierzynie-Koźlu. Marek nie lubił towarowych. Ale lepsze to, niż nie robić nic, niż być pozbawionym tej przyjemności prowadzenia lokomotywy. Na zakończenie miał odstawić maszynę do pobliskiej lokomotywowni. Zdziwił się trochę, gdyż nie bardzo widziało mu się wracać z tak daleka do domu.
- Cóż, może jeszcze uda się z kimś zabrać – pomyślał.
Gdy wjechał pod dach coś przyciągnęło jego uwagę. To było duże, zielone i błyszczące. A na boku widniało świeżo wymalowane „EU07-146”. Zeskoczył szybko z byka i rzucił się na swoją ukochaną, jedyną zresztą. W środku siedział już Franek.
- Wiedziałeś! To dlatego nie przydzielili cię razem ze mną! – z radością rzucił do swojego pomocnika.
- Tak. Wracamy do Żor!
Brama otworzyła się, a na horyzoncie zajaśniało białe światło. Po dojechaniu na tor z daleka witało go już S10 semafora. Marek dał długie Rp1 i ruszył. Teraz to już na pewno był w pełni zdrów. Tego mu było potrzeba. Wszyscy przebywający w tym samym czasie pozdrowili go tym samym sygnałem – Franek był tu od samego rana i zdążył wszystkim opowiedzieć o tej historii. Niebo, bezchmurne dziś, zaczęło zabarwiać się na czerwono w promieniach zachodzącego słońca. Na szlaku z powrotem zaistniała piękna EU07-146.
- Macie wolny szlak do samych Żor. W Rybniku już na was czekają, także przygotują przejazd. Powodzenia! – popłynął głos z radia.
- Dziękuję! Miłego wieczoru!

* * *

Dojeżdżali już do stacji Żory. Zapadał zmierzch. Franek patrząc na kolegę, jak ten głaszcze swoją maszynę zapytał:
- Słyszałem od naczelnika i wielu innych osób prawdziwe legendy o twoim zamiłowaniu do tej maszyny. Powiedz sam, skąd to się wzięło?
- Widzisz, Młody, ona była mi pisana. Gdy zaczynałem u nas na stacji były same spalinówki, nawet trakcji nie było. Mnie szybko męczył ten dym. Szybko okazało się także, że moja pierwsza maszyna była tak felerna, że praktycznie nie powinna być dopuszczona do użytku. Pewnego dnia dostałem świetny prezent. Wiedziałem, że wkrótce przydzielą nam elektrowóz – trakcja już była skończona, a przez stację zaczęły jeździć piękne cuda, nie smrodzące i nie wymagające co chwila dolewania cuchnącej ropy. Gdy do nas na stację przydzielili także takie cudo nie sądziłem, że dostanę go ja. To był dzień moich urodzin – 14 czerwca – no i okazało się, że oznaczenie mojej lokomotywy jest równie magiczne: 146. Wtedy wiedziałem: ona będzie zawsze tylko moja. Jeśli któreś z nas umrze to umrze i ten drugi.
- Nieprawdopodobne. A czym dokładnie jeździłeś na początku?
- To była SU45-317. Używana już. Przydzielili mnie do niej zaraz po tym, jak dostałem uprawnienia i to mi po raz pierwszy przydzielono pomocnika. To był pamiętny dzień. Cieszyłem się wtedy niezmiernie. Ale gdy odkryłem, co mi się trafiło zrzedła mi mina. Ówczesny naczelnik śmiał się tylko z tego, że w ogóle ktoś chce tym jeździć.
- Co się stało z tą lokomotywą?
- Uradowany odprowadziłem ją tam, gdzie jej miejsce – tam, gdzie mogli przerobić ją na żyletki.
Franek zaczął się zastanawiać, jak ktoś, kto może tak kochać jedną lokomotywę inną z radością odsyłał na śmierć. Nie umiał sobie tego wyobrazić. Nagle zaczął coś liczyć na palcach...
- Już wiem! – wykrzyknął.
- Co takiego?
- To była zemsta!
- Jaka zemsta? O czym ty mówisz?
- Ta katastrofa... Dwa tygodnie temu był ostatni dzień lipca. Pamiętam, bo odliczałem do urlopu, że pozostał mi równy miesiąc. Rozumiesz? 31.07! Twoja SU też miała taki numer: 317! To jest to!
Marek nic już nie odpowiedział. Tylko w myślach powiedział do swojej maszyny:
- Kocham cię. Nikt nas nie rozłączy. Zawsze będziemy razem.

KONIEC
Żory 4.08.2010 na podstawie tekstu z 31.07.2003
(praca zgłoszona do konkursu „Żorskie opowieści”)

Informacje o tekście
Data dodania:6 września 2004 12:40
Tekst czytano:3 166 razy
0,44/dzień
Ocena tekstu:
4,73 (41 oceniających)
(Kliknij właściwą gwiazdkę, by oddać głos)

Wróć

Komentarze (0)


Ładowanie komentarzy... Trwa ładowanie komentarzy...

Uwaga! Wszystkie teksty na tej stronie są mojego autorstwa i objęte są prawami autorskimi! Kopiowanie, publikowanie lub cytowanie w całości bez wiedzy autora - ZABRONIONE! Dowiedz się więcej o prawach autorskich

Strona istnieje od 25.01.2001
Ta strona używa plików Cookie.
Korzystając z niej wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych a zakresie podanym w Polityce Prywatności.
 
archive To tylko kopia strony wykonana przez robota internetowego! Aby wyświetlić aktualną zawartość przejdź do strony.

Optymalizowane dla przeglądarki Firefox
© Copyright 2001-2024 Dawid Najgiebauer. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Ostatnia aktualizacja podstrony: 6.08.2023 19:26
Wszystkie czasy dla strefy czasowej: Europe/Warsaw