Ach, to były czasy... Gdy aktualizacja Windowsa nie psuła drukowania, aktualizacja Android Auto nie powodowała problemów z pracą, a kupiony trzy lata po premierze (bo wreszcie staniał) wszelki sprzęt po prostu aktualizacje wciąż dostawał. Dziś staliśmy się zakładnikami szybkości postępu i rozwoju cyfryzacji, gdzie nikt nie ma czasu już czekać, konkurencja zmusza do szukania oszczędności na każdym dniu, a elektronika co dwa lata staje się przestarzałą. Lecz zamiast przynosić to określone korzyści, drenuje portfele, generuje śmieci, a oprogramowanie staje się coraz bardziej zawodne to, od którego również coraz bardziej zależy życie, jego jakość, a nawet istnienie. A do tego zdecydowana większość postępu jest niweczona na nabijanie kasy - wszędobylskie reklamy wymuszane koniecznością podłączania do internetu nawet zwykłego ekspresu do kawy. Czy zdajemy sobie sprawę, że to kiedyś sprawi, że jednym prostym ruchem będzie można zniewolić wszystkich, a ludzie za kilkanaście lat być może nawet nie opuszczą domu bez jeden błąd, awarię czy energetyczny kryzys, gdy wybuchający wulkan nie tyle zabije nas swoimi gazami, lecz skutecznie unieruchomi najpierw elektrownie słoneczne, następnie wiatrowe, w których wciąż pokładane są nadmierne nadzieje? Z kolei scentralizowanym, wielkim elektrowniom atomowym czy fuzyjnym wystarczy mały, lokalny kataklizm, by mimo możliwości pozyskiwania energii nie było jak jej przesłać. Energii, która marnowana jest na to, by ktoś aktualnie mógł naz ubezwłasnowolnić, a wcześniej powstrzymać przed możliwością nadmiernego wzbogacenia się, którą mają mieć tylko wybrane elity. |