sobota, 24 listopada 2012 Tematyka: ekonomia, ludzie, media, nałogi, państwo, pieniądze, pomoc, praca |
Dziś temat pieniędzy z Unii jest bardzo popularny; nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych. Atakowani jesteśmy najróżniejszymi kampaniami, które mają pokazać źródła unijnych pieniędzy, cele, obszary działania. A ostatnio nawet propagować fakt, że nie wszystko na pierwszy rzut oka widać. Zamierzeniem funduszy z Unii było wyrównanie poziomu życia, szans, możliwości; wsparcie tych potrzebujących i stworzenie lepszego rynku. W praktyce sposób przyznawania pogłębił różnice pomiędzy bogatymi a biednymi, gdyż aby dostać dofinansowanie, trzeba wyłożyć coś od siebie. Na domiar złego wciąż mówi się i uwzględnia czynnik wykorzystania pieniędzy. Ci, którzy pozyskują najwięcej środków znajdują się na ustach wychwalających polityków i mediów. Ta gonitwa o pierwsze miejsca sprawia, że Ci, co najwięcej zyskali, są także najbardziej zadłużonymi osobami lub podmiotami w kraju. Za kilka lat bokiem wyjdą wszystkim te pieniądze, a zamiast cieszyć się z dobrobytu każdy zacznie patrzeć, jak uchronić się przed bankructwem. Ale to właśnie banki realizują poprzez fundusze zwój niecny plan napędzania ich rynku. Niestety mało kto dostrzega tą pułapkę. Zamiast tego coraz więcej osób popada wręcz w nałóg uzyskiwania dofinansowań. Czy projekty są potrzebne, czy nie - trzeba mieć, bo jest dotacja! To nic, ze później można tylko przeklinać wprowadzone rozwiązania, bo są kompletnie nieżyciowe, nieprzydatne i nonsensowne. Ale ktoś powie, że ta i ta firma pozyskała najwięcej kasy z Unii. Te owacje, te wyrazy uznania... Tylko za co? Za to, że marnuje się i kradnie pieniądze, które mógł dostać ktoś, kto faktycznie ich potrzebuje? Za stwarzanie problemów tym, którzy są zmuszani do korzystania z niepotrzebnego im rozwiązania? Za likwidację miejsc pracy? Więc zanim ktoś zacznie bezkrytycznie chwalić dotacje z Unii i kląć na premiera za to, że wywalczy ileś tam mniej, niech pomyśli wcześniej także i o tym, jakie zło tymi pieniędzmi się czai. |