wtorek, 8 maja 2012 Tematyka: matematyka, nauka, szkolnictwo |
Nie chce mi się pisać ;p Ale aby nie zawieść stałych (i nie tylko) czytelników, to dziś krótka historia z osobistego życia o tym, jak to nauczyli mnie lenistwa. Co więcej, historia ta ma związek z dzisiaj królującą na egzaminach Królową Nauk - matematyką. W szkole podstawowej zawsze mi szło (kolokwializm ;p ale wszak już po języku polskim) bez większych problemów w tej dziedzinie. Choć w klasie mało kto za mną przepadał (z wzajemnością ;p), to jednak w kwestii przygotowania do sprawdziany z matmy czy pomocy przy zadaniach nie było zastępstwa dla mnie. Ale i mnie kiedyś zdarzyło się zapomnieć zrobić zadania. A tu na lekcji (była to już bodajże szósta albo siódma klasa) wielkie sprawdzanie zadań domowych - kto nie ma - pała (następny kolokwializm! :P). Wyglądało to mniej więcej tak: - Masz? - Tak. Do następnego: - Masz? - No bo ja... - Pała! - Masz? - No... - Pała! I tak ławka za ławką doszło do mnie: - Masz? - Nie. Do następnego: - Masz? - (..) - Pała! - Ale czemu Dawid nie dostał, jak też nie miał? - On nie musi robić, bo on to rozumie. Te słowa utkwiły mi po dziś dzień w pamięci, a od tamtej pory jakoś odechciało mi się robić zadania domowe z matematyki. ;) I ten błogi stan trwał z drobnymi przerwami aż do studiów, kiedy przyszło w dwie noce przećwiczyć setkę całek... :) A czy dobrze to na mnie wpłynęło? Trudno osądzić mimo wszystko. Jakoś maturę zdałem, więc... Przy czym jedna uwaga: dzieci, nie róbcie tego sami w domu! ;) |