Podobno prawie żadna kobieta nie wyobraża sobie, aby ktoś zapomniał o Dniu Kobiet. I nawet, jeśli są takie, co mówią inaczej, to jakoś nie jestem przekonany do tego ;). Dziś nie sposób mi jednak nie wyjść naprzeciw i choćby nie przypomnieć jednego z wcześniejszych wpisów na temat równouprawnienia. Pierwsze klasy podstawówki. Jeden z chłopaków pyta się, kiedy będzie dzień "panów". W odpowiedzi od pani nauczycielki słyszy, że jest tylko Dzień Kobiet i żadnego innego święta się nie obchodzi. A wszak od 1999 roku uznaje się 10 marca za światowy Dzień Mężczyzn. Ale u nas nikt o tym nie mówi. Więc może wzorem homoseksualistów, wzorem kobiet normalny facet też powinien wyjść na ulice i głośno krzyczeć, że jest dyskryminowany?! Ale tak naprawdę - po co? Okazywać swoją słabość? Nie chce nikt pamiętać - trudno, przeboleje. Bo przecież próba zwrócenia uwagi na dyskryminację byłaby najgorszym faux pas. Przynajmniej w oczach tych wiecznie dyskryminowanych, wiecznie spychanych i muszących wszystkim wykrzyczeć, jak to jest źle, niedobrze i jacy okropni są inni. Tyle ciągle dyskusji o miejscach na listach wyborczych. Tym bardziej, że wybory nadciągają. Ale czy ktoś kiedykolwiek bronił kobietom ubiegać się o miejsca? Teraz na siłę wepchnijmy. Wprowadźmy prawdziwy parytet 50%. Dla każdego. I niech teraz na liście 7-osobowej będzie ponad 50% jednej z płci! Tak, tak, nie ma miejsca na demokrację, ma być twarda matematyka i absurd w imię dobrze wyglądających statystyk i liczb. Ale skoro tylko to potrafią niektórzy dostrzegać... A wracając do manifestacji, demonstracji i wszelkich innych "manif" (co to za słowo w ogóle?!) Kobiety demonstrują, ekolodzy demonstrują, geje i lesbijki demonstrują... Więc chyba trzeba być kimś naprawdę wyjątkowym, należeć do elitarnej grupy osób, które nie mają potrzeby niczego udowadniać, niczego wykrzykiwać bez powodu. A może by tak urządzić demonstrację przeciwko organizowaniu demonstracji? ;) |