piątek, 3 grudnia 2010 Tematyka: polityka, równouprawnienie, społeczeństwo, sprawiedliwość |
I znów będzie coś o polityce. Jednym z głównych tematów dziś stała się kwestia tzw. parytetów kobiet na listach do wyborów rządowych. Forsowane przez partie kobiet zapisy gwarantować mają 35% udział kobiet na listach wyborczych. Choć marzeniem było 50%. Nowa ustawa sprawi, że kobiety nie będą musiały już w takim stopniu konkurować ze wszystkimi, a co najwyżej między sobą. Specjalne traktowanie niczym małe, bezbronne zwierzątka, które nic nie potrafią i trzeba im pomagać - taki obraz zagwarantowały właśnie feministyczne ugrupowania swoim członkiniom. Lecz czy potrzeba nam w rządzie kobiet słabych, które dostaną wilczy bilet? Czy potrzebujemy kogoś, kto nie potrafi sam swoimi siłami i umiejętnościami zapracować na własną pozycję? A idąc dalej - dlaczego kobiety nie żądają, aby 50% górników stanowiły właśnie one? Dlaczego nie są złe, że kadry murarzy czy hydraulików to w ponad 95% mężczyźni? To ja kategorycznie domagam się, by połowa mechaników samochodowych była kobietami! Wszak one chcą równouprawnienia! A jest i druga strona - dlaczego znacznie trudniej zostać opiekunem do dziecka niż opiekunką? Dlaczego w przedszkolach nie widzimy męskich przedszkolanek (przedszkolaków? ;) ). Albo wśród szwaczek czy hafciarek brakuje mężczyzn? Czemu ci nie domagają się równouprawnienia? Czemu nie dostrzega się, że to nie o to chodzi? Państwo demokratyczne, demokratyczny rynek pracy. Aż tu nagle prawa rządzące funkcjonowaniem tego ustroju (a może: ustrojstwa) są narażane na silny cios. Dlaczego kobiety nie mogą pozostawić wszystko zasadom rynku i zdolnością do samokształtowania się? Dlaczego zamiast gadać o dyskryminacji nie potrafią pokazać, że nie są gorsze w jakiejś dziedzinie, a tak milczą o tych sferach, które zdominowały? Czy naprawdę tego nam potrzeba, by pod przykrywką równouprawnienia osłabiać pewne grupy pracownicze? |