Kilka dni temu znów media obiegła informacja o wypadku, którego sprawcą jakoby był... samochód! Na szczęście nasze samochody w większości jeszcze są prostymi, mechanicznymi konstrukcjami, gdzie prawdziwe samoczynne przyspieszenia nie są prawie w ogóle możliwe. A w niedalekiej przyszłości nawet systemy hamulcowe nigdy nie zostaną pozbawione fizycznego sprzężenia pedału z układem hamulcowym przy kołach. Skąd więc te mity? A no podobnie jak w większości przypadków, strach ma wielkie oczy. Będąc pod wpływem silnych emocji ludzie potrafią wymyślać niestworzone historie. To stąd biorą się opowieści o duchach, UFO i tym podobnych zjawiskach, które są tylko wymysłem wyobraźni, która próbuje ukryć niewiedzę człowieka o czymś. Łatwiej opowiedzieć i wytłumaczyć coś, czego nie rozumiemy, budując barwne, fikcyjne, choć wiarygodne opowiadanie, niż powiedzieć "nie rozumiem" i próbować dociekać wyjaśnienia tego, co zaszło. Zaczęło się od samoczynnie przyspieszających samochodów marki Toyota. Wadą okazał się blokujący pedał gazu... Żeby było śmieszniej - blokował się on najczęściej o dywanik o niewłaściwej długości. Takiego zjawiska można łatwo doświadczyć w każdym samochodzie - wystarczy kupić dość sztywny, gruby dywanik, którego długość będzie tak dopasowana, że wciśnięty do oporu pedał gazu idealnie pokryje się swoim kantem z krańcem dywanika. Zablokowanie gwarantowane. A wystarczy nieco słabsza sprężyna odbijająca, by tak już pozostał ten pedał. Ot całe tajemnicze zjawisko. Swoją drogą to samo może stać się ze sprzęgłem ;) Pedał hamulca najczęściej nie dochodzi do samej podłogi. Jest jeszcze i inne wyjaśnienie, którego sam byłem niejednokrotnie świadkiem. Jedno z takich zajść miało miejsce gdy mieszkałem w Opolu. I w jakimś tam małym udziale także sprawcą. Otóż przechodziłem sobie przez przejście dla pieszych. Samochód zatrzymał się przed przejściem będąc ustawionym dokładnie między nim a skrzyżowaniem. W tym momencie jadący w przeciwną stronę a skręcający w lewo pojazd ruszył. Jako, że nie przewidział najwidoczniej zatrzymania się auta jadącego z przeciwka - ściął pięknie swój skręt tak, że zahaczył bokiem o stojący i przepuszczający mnie pojazd. I pewnie wielkiej tragedii by nie było, gdyby po prostu się zatrzymał. Lecz zamiast tego było słychać potężny ryk silnika na maksymalnych obrotach. Starszy kierowca najzwyczajniej w świecie wysprzęglił silnik, lecz zamiast nacisnąć hamulec - deptał do oporu pedał gazu. W połączeniu ze znacznym wzniesieniem skończyło się to, że przerysował sobie calutki bok samochodu, a stojącemu urwał zderzak. I to wszystko przy prędkości może z 5km/h. Pewnie powiedział, że samochód sam przyspieszył. ;) Domyślam się, że podobnie było w ostatnim wypadku, jaki odbił się głośnym echem w mediach. Starszy mężczyzna wjechał w grupę ludzi wychodzących z kościoła. Za przyczynę uznano awarię pojazdu. Lecz nie chce mi się wierzyć, by stracił on zarówno hamulec zasadniczy jak i pomocniczy w jednej chwili. Najzwyczajniej w świecie musiał pomylić pedały hamulca i gazu! Sam widziałem, jak podczas nauki jazdy współucząca się ze mną myliła hamulec z gazem. I idę o zakład, że gro wypadków spowodowanych było właśnie taką pomyłką. Ot, cała filozofia mitycznych potworów, które rozpędzają się bez naszej kontroli. A przecież wystarczy nie popadać w panikę. Po pierwsze zasadniczy układ hamulcowy jest tak silny, że bez problemu jest w stanie zablokować koła i zdusić silnik. Szczególnie, gdy ten pracuje na wysokich obrotach, kiedy to ciśnienie spalin doskonale wspomaga hamowanie. Więc w każdej sytuacji wystarczy tylko nacisnąć na hamulec i po krzyku. Choćby pedał gazu w tym samym czasie był wciśnięty do oporu - silnik nie da rady pokonać siły hamulców. Proponuję ciekawskim mały test - ruszamy na pierwszym biegu i lewą nogą naciskamy na hamulec (byle nie, gdy ktoś jedzie za nami! ;) ). Jeśli ktoś nie zdusił silnika - niech lepiej uda się do mechanika. A przecież na pierwszym biegu się nie jeździ. A właśnie tam moc silnika w największym stopniu przekazana jest na koła. Jeśli przy pierwszym biegu zdusimy silnik bez problemu, to na czwartym czy piątym taki manewr to pikuś. No ale załóżmy, że z jakiegoś dziwnego powodu hamowanie nie jest możliwe. Mamy za to drugą broń - wystarczy odciąć zapłon. Przekręcamy kluczyk, gasimy silnik i gotowe. Oczywiście tylko o jedną pozycję, gdyż w przeciwnym wypadku uruchomimy blokadę układu kierowniczego! Opór wyłączonego silnika może za szybko nas nie wyhamuje, ale na pewno nie będziemy przyspieszać. Mało tego. Jeśli dysponujemy samochodem z ręczną skrzynią biegów, jakich w Polsce jest większość, to wystarczy wysprzęglić silnik i choćby ten pławił się w paliwie to w żaden sposób nie spowoduje przyspieszenia. Wtedy tylko wystarczy posiłkować się hamulcem ręcznym i wkrótce pojazd też się zatrzyma. Nie wiem, czy da się to zrobić w samochodach z automatyczną skrzynią biegów, gdyż bodajże tam bez zatrzymania nie ma możliwości ustawienia biegu jałowego. Jeśli ktoś ma ten wynalazek - niech podzieli się informacją! Jak więc widać są trzy sposoby na unieruchomienie pojazdu w sytuacji, gdy układ napędowy odmawia współpracy i gna do przodu wbrew naszej woli. Wystarczy tylko nie wpadać w panikę i mądrze zareagować. A także nie mylić pedałów ;) Ale to każdy kierowca powinien mieć we krwi... Gorzej, jak ktoś wyjeżdża samochodem tylko w niedzielę do kościoła oddalonego o 2km od domu i nie tylko myli hamulec z gazem, lecz na dodatek panika uniemożliwia mu jakikolwiek skręt kierownicą o poprawieniu swego błędu ułożenia nogi nie wspominając (lub nie używając lewej, gdy np prawa utknie między pedałem a ścianką). |