Pozostanę jeszcze dziś przy tematach drogowych. Wszak podróże drogami chyba wnoszą najwięcej przygód w nasze życie. Pomijam już jazdę w palących się autobusach czy innych wylatujących z szyn tramwajach. Droga to zdecydowanie najbogatsze społecznie życie, gdzie można i się pouśmiechać do siebie, i pozłościć, i zawrzeć nowe znajomości lub zabawić się w Boga odbierającego lub zwracającego życie innym. A to ostatnie jest wynikiem najczęściej albo tych rajdowców a'la Schumacher, nawet jeśli za Ferrari służy czerwona Panda, albo starszych panów w kapeluszach. No właśnie, jedni drugich poganiają, jedni drugim zawalają... Chyba taka polska rzeczywistość, do której wszyscy już przywykli. Niedaleko mnie granica z Czechami, a od czasu zniesienia szlabanów podróże stają się zwykłą jazdą... No, może nie do końca. Bo jednak wjeżdżając do Czech, poza wyraźnymi tablicami pozbawionych zielonego koloru coś jeszcze się zmienia. Tu mentalność na drodze jest zgoła inna. Może i mniejszy znacznie ruch to ułatwia, lecz w naszych realiach zadziałałby ten fakt z pewnością zupełnie odwrotnie. Jeśli jedziesz przepisowo, to doganiający Cię samochód to z pewnością rodak znad Wisły. Tu 70 km/h znaczy 70. Włączasz się do ruchu, rozpędzasz i... Przed nikim nie hamujesz, nikt nie naciska. Wjeżdżamy w miasto - od tablicy terenu zabudowanego wszyscy wolniej. Płynność jazdy tak niesamowicie wzrasta, że włączając się do ruchu nie musisz zastanawiać się, czy ktoś jedzie 2x szybciej, czy nie, czy zdążysz, czy zajedziesz. Zmieniając pas nie musimy dociskać gazu do dechy, czy używać hamulca. Niewielkie różnice w prędkości i przestrzeganie ograniczeń sprawia, że jazda w Czechach jest przyjemnością! Niestety, ale u nas tego się nie zazna. Co ciekawsze, nawet sąsiedzi zza Olzy wjeżdżając na nasze trasy przestawiają się na nawyki tu panujące. A może mam tylko pecha być wyprzedzanym przez samochody na czeskich rejestracjach, które wcale przez Czechów nie są prowadzone? I jak można później wierzyć w opowieści z Niemiec, gdzie policja uwzięła się na Polaków, czają się z radarami po kątach byle by tylko Polaka dorwać? Wszak z taką kulturą i praworządnością, jaka jest u nas, odwiedzając inny kraj, nie ma się co dziwić, że tak zaczyna to wyglądać. Ale wracając do Czech - jeszcze jedno zdarzenie, którego byłem świadkiem, wprawiło mnie w osłupienie. Zwykła kolizja, gdzie szkody były wyłącznie w postaci przytartego lakieru. U nas zaraz po wezwaniu policji byłoby a po co, a na co, a czemu głowę się im zawraca, a czemu auta na środku skrzyżowaniu stoją, jak nie ma rannych. Na koniec wypisanie mandatów dla obu kierujących i obowiązkowa notatka służbowa funkcjonariuszy. A co takiego widziałem na południu? Przyjechała policja, miło się przywitała z obydwoma kierującymi, obejrzała miejsce, następnie poustawiała numerki, jakie ustawia się na miejscach zbrodni, zrobiła zdjęcia cyfrówką... Co prawda dłużej już nie czekałem, gdyż czas było opuścić ten tak bliski, a tak inny kraj. Nie wiem, co działo się dalej, lecz podejście do błahej kolizji wprawiło mnie w osłupienie, które zapamiętam do końca życia na pewno :) Ale u nas - to se ne da. |