BLOG

Subskrybuj kanał blogu

KatalogiWpisAchronologicznyTematycznyPoczytnościPopularnościOcen

Ojej, on chyba tam jest nieprzytomny!

poniedziałek, 29 marca 2010
Tematyka: ludzie, motoryzacja, pomoc, ruch drogowy, strach, wypadek, zdrowie

Zanim zacznę moją kolejną opowieść o pewnym poruszającym i skłaniającym do refleksji wydarzeniu sprzed blisko roku, to mały wniosek z dnia dzisiejszego. Zbliżają się Święta, czas, w którym wydawać by się mogło wszyscy się spotykają, w którym można odetchnąć od codzienności, zapomnieć o problemach, znaleźć chwilę dla siebie. A tu niestety zaskoczenie - zamiast bliskości - rozdzielenie, zamiast odpoczynku - praca, zamiast chwili razem - tęsknota. Swoją drogą to od jakiegoś czasu każde święta się z tym wiążą u mnie. Lecz gdy ta będzie pielęgnowana już przed Świętami przez blisko tydzień, tym bardziej okrutne zrządzenie losu spada na mnie. Ale cóż - it's time to say "goodbye". Kolejne przeciwności losu, których zdecydowanie zbyt dużo ta tej konkretnej ścieżynce mnie spotyka, przeciwności, do których powoli przywykam. A los wciąż każe je znosić. Będzie mi brakowało Ciebie i mogę tylko w hołdzie zawarczeć.

Ale wracając do obiecanej opowieści... Myślą przewodnią uczynię pytanie: "Dlaczego tak bardzo ludzie boją się nieść pierwszą pomoc?".

Wracałem wcześniej z pracy, spieszyłem się do lekarza. Znów miejsce wręcz jak bumerang powracające - Orzesze, tym razem okolice szkoły przy trasie Katowice-Wisła. Ruch mały. I na moich oczach zza autobusu z drogi podporządkowanej wpada czerwona Yariska. Wprost pod jadące lewym pasem auto osobowe, którego marki już nie pamiętam. Wina bezsporna, brak wyobraźni także. Ale cóż - zdarza się i tyle. Wszak nie o tym chciałem. czerwony maluch odrzucony kilkadziesiąt metrów dalej na przeciwny pas ruchu. Ja tylko podjechałem bliżej, zastawiłem pas swoim samochodem i starałem się opanować emocje. Nie jest łatwo. Lecz kiedyś wpojone zasady nakazały najpierw sięgnąć po kamizelkę. Zacząłem iść. Pierwszy - poszkodowany - już wyszedł z samochodu. Krótkie pytanie, czy nic mu nie jest i pewna odpowiedź zszokowanego mężczyzny sprawiły, że ani się nie zatrzymałem, lecz skierowałem kroki ku drugiemu pojazdowi. Gdzieś po drodze doszły mnie słowa "on chyba tam jest nieprzytomny!". Zaczęła się zbierać grupka ludzi. Co prawda myślałem jeszcze o tym, by wcześniej zablokować i ruch z przeciwka, by zaraz ktoś w to całe złomowisko nie wpadł, lecz jednak emocje trochę wzięły górą - młody mężczyzna nie dawał oznak życia. Już zbliżając się chciałem rzucić, by ktoś wezwał pogotowie. Lecz dostrzegłem kogoś z komórką. Założyłem, że właśnie to robi. Może mylnie?

Pogięte blachy skutecznie utrudniały dostanie się do środka. Chwila siłowania się. NIKT nie przyszedł z pomocą! W końcu zaparcie nogą o słupek pozwoliły otworzyć drzwi. Brak reakcji kierowcy. Silnik wciąż pracował, więc sięgnąłem do stacyjki. Czy ktoś pomyślał o tym, by spróbować odłączyć akumulator w samochodzie, z którego strumieniami wylewały się najróżniejsze płyny? Olałem bezpieczeństwo. Przynajmniej trochę uspokoił mnie widok stworzonego już zatoru, który chronił. Pal licho szukanie rękawiczek. Puls jest. Oddech więc tym bardziej. Poruszanie powiekami uspokoiło. Nieco tłumaczenia, by pozostał w środku i nie panikował wskutek dezorientacji powstałej po powrocie przytomności. Wciąż byłem sam we wraku wraz z kierowcą.

Spieszyłem się i w sumie do dziś nie bardzo mogę sobie darować to, co zrobiłem. Przytomnego i komunikującego już człowieka zostawiłem. Rzuciłem tylko hasło do tłumu, by ktoś pilnował, aby nie próbował wysiadać do czasu przyjazdu karetki. I by po prostu ktoś obserwował. Jednak jakie przerażeniem wręcz wywołało u mnie zasłyszane od pewnej równie młodej kobiety hasło "on chyba jechał do mnie". O zgrozo, nawet osoba znająca nie pokwapiła się udzielić pomocy?! Gdy odchodziłem wszystkiemu przyglądał się już niemały tłumek ludzi. Może z 6-8 osób stało i patrzyło.

Wracając przez skrzyżowanie jeszcze tylko małe pokierowanie ruchem, bo zaabsorbowanie przez większość kierujących tym co się stało stwarzało kolejne zagrożenia. Ktoś już wygrażał pozostawionemu na pasie mojemu samochodowi. Odjechałem. I na prawdę wściekły jestem na siebie, że to zrobiłem. Ale co myśleli Ci, którzy tylko biernie obserwowali? Którzy co najwyżej potrafili wykręcić w komórce 112?

Nigdy nie miałem przyjemności mieć szkolenia z zakresu pierwszej pomocy podczas kuru prawa jazdy. W liceum to też była bardziej zabawa, niż praktyczne ćwiczenia. Będąc w Opolu sam postanowiłem zainwestować traktując to też po części jako rozrywkę, z której można coś wynieść. Czy gdybym nie był wtedy na kursie postąpił bym tak samo? Emocje biorą górę, nie ma co ukrywać; ręce się trzęsą i nie jest łatwo choćby przeprowadzić podstawowe badania. Lecz z pewnością trochę dzięki temu udało mi się opanować, spróbować trzeźwo przez chwilę pomyśleć o tym, by samemu się ubezpieczyć, o tym, by wyłączyć pracujący silnik... Może i brakło czasu lub opanowania na więcej... Ale czemu tylko ja jedyny potrafiłem podejść do człowieka? Czemu choćby w uporaniu się z drzwiami samochodu nikt nie potrafił mi pomóc? A obserwacje z tamtego dnia skłaniają mnie do wyrażenia życzenia: Obym nigdy nie znalazł się po tej drugiej stronie drzwi.

Informacje o wpisie
Wpis czytano:537 razy
0,10/dzień
Ocena wpisu:
brak
(Kliknij właściwą gwiazdkę, by oddać głos)

Wróć

Komentarze (4)


Ładowanie komentarzy... Trwa ładowanie komentarzy...

Zobacz inne wpisy

ZobaczOstatnio dodanePodobne

Strona istnieje od 25.01.2001
Ta strona używa plików Cookie.
Korzystając z niej wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych a zakresie podanym w Polityce Prywatności.
 
archive To tylko kopia strony wykonana przez robota internetowego! Aby wyświetlić aktualną zawartość przejdź do strony.

Optymalizowane dla przeglądarki Firefox
© Copyright 2001-2024 Dawid Najgiebauer. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Ostatnia aktualizacja podstrony: 17.07.2023 19:35
Wszystkie czasy dla strefy czasowej: Europe/Warsaw